Skip to content

Nic nie zapowiadało, że tak się skończy ten wyjazd. Wyrwałem się na chwilę sprzed komputera odwiedzić naszych południowych sąsiadów (ci od dobrego makaronu i innych przysmaków) i nabrać energii do intensywnej pracy nad kursem, a tu taki zonk.
Tuż przed powrotem przestała mi się ładować bateria w moim Macbooku. Początkowo obwiniałem zepsuty kabel lub zasilacz. Do tego zamiast wrócić normalnie i mieć więcej czasu na napisanie dla Ciebie newslettera to znacząco opóźnił się mój lot powrotny przez co mam na to mniej czasu.
Z takiego zrządzenia losu przygotowałem tym razem moje przemyślenia wynikające z (tymczasowej?) przesiadki z Macbooka na laptopa z Ubuntu.

Piszę ten newsletter dzięki chmurze
Chodzi mi o usługi chmurowe na desktopa takie jak Google Drive, iCloud czy synchronizacja ustawień Google Chrome (jak dobrze, że nie używam Safari).
Dzięki nim w kilka minut mam dostęp do wszystkich moich zasobów, mogę się dostać do moich serwisów. I to jest naprawdę super. Jak dla mnie to jest przykład użytecznej technologii, która rozwiązuje nasze realne, codzienne problemy (o ile codziennie zdarzają Ci się podobne awarie).

Wow – Ubuntu na desktop jest bardzo szybkie
Jestem pod wrażeniem – działa to baaardzo szybko, animacje okien płynne i uruchamianie aplikacji również. Nie bez znaczenia jest też fakt, że używam laptopa dość potężnego (AMD Ryzen 7 z 8 rdzeni, 32GB RAM, 1TB SSD), którego zakupiłem na potrzeby kursu – używam go do testów labów do modułów ze stawianiem złożonego klastra Kubernetes na on-prem. O tym dlaczego tak zrobiłem napiszę lub nagram wideo kiedy indziej (bo przecież mogłem użyć chmury).
Tak czy siak – jest moc i pozytywne wrażenia!

…ale wciąż są problemy jakie pamiętam
Żeby nie było tak słodko to uważam, że ten rok nie jest rokiem dominacji Linuksa (czy też bardziej Ubuntu) na desktopie.
Do poprawnego działania wifi musiałem znowu googlować, a później eksperymentować z parametrami modułu kernela do obsługi karty sieciowej. Takie zabawy pozwoliły mi zdobyć kiedyś sporo wiedzy, ale teraz wolę jednak, aby takie podstawowe rzeczy działały od ręki.

Do dobrego się szybko przyzwyczaja
Do czasu awarii to poza wybitnie beznadzieją klawiaturą (mam przez to zewnętrzną, z której piszę też na Ubuntu) Macbook sprawował się naprawdę bardzo dobrze.
Dopiero teraz ta przesiadka uzmysłowiła mi jak szybko się przyzwyczaiłem do jego bezobsługowości. Zmiana nie przychodzi nam łatwo i szczególnie taka, która dokłada Ci pracy, a tak właśnie czuję się na Ubuntu niestety.

…ale za to trzeba słono płacić
Nie jestem żadnym fanatykiem Apple, ale nie bez przyczyny jest to firma o kapitalizacji 2.7 miliarda dolarów. To po prostu działa i w dużej mierze przez to, że inni muszą się dostosować do reguł przez nich narzuconych, a przez to każdy niemal soft działa na Macach bez problemu.
Pisząc to leci sobie muzyka z wbudowanych głośników laptopa z Ubuntu ze znaczkiem B&O (Bang & Olufsen), ale jakoś nie dorasta do pięt tym wbudowanym w Macu. To są takie małe rzeczy, które spinają się w spójną całość i pozytywne wrażenia.
Ja jednak póki co postanowiłem płacić, ponieważ liczę teraz każdą godzinę, którą mogę poświęcić na pisanie, nagrywanie czy tworzenie innych treści (obecnie kursu). Dla mnie czas ma teraz olbrzymie znaczenie i dlatego wybieram rozwiązania, dzięki którym go trochę odzyskuję.

Może mają rację zwolennicy teorii spiskowych?
No bo jak po 4 latach bateria może przestać się ładować?? To jest absurd!
Czy to faktycznie zabieg postarzający sztucznie sprzęt zmuszający do wizyty w serwisie? No bo sam nie wymienię (bateria “wbudowana”), a naprawa stanowi około 30% wartości tego potwora do testów z Ubuntu!
Może być to też przypadek i zwyczajny pech…

Przezorny zawsze przygotowany
Kończę ten wywód z nadzieją, że wszystko skończy się dobrze. Ten newsletter to tylko przypomnienie, że wszystko się z czasem zepsuje i to tylko drobna przeszkoda jakich wiele przed nami.
Ja na szczęście w tym wypadku zadziałało u mnie rozwiązanie zapasowe, a w razie czego mam jeszcze backupy, które tworzę w kilku miejscach (Time Machine jest pod tym względem genialny).
Bo wiadomo – liczy się, aby #ZawszeDoPrzodu.